Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej..?
Ciężko mi odnieść sie teraz do tych słów ponieważ zostałam zmuszona przez sytuacje do powrotu do Krakowa. Tak, zgadza się- jestem w Krakowie i nie mam pojęcia na jak długo tu zostanę. Muszę odetchnąć, odpocząć od tego co miało miejsce w Kielcach. Otóż już poprzedni post wywołał poruszenie, bo miasto nie przywitało mnie zbyt przyjaźnie. Pożegnało jeszcze gorzej.
Miałam na prawdę fantastyczną pracę, którą uwielbiałam, przyjaciela pod ręką i dwa ukochane psy w niedrogim mieszkaniu. Finansowo dawałam radę, nie mogłam narzekać. Poznałam kilku świetnych ludzi, z którymi mogłam porozmawiać, spędzić czas czy wyjść na piwo. Było na prawdę fantastycznie do czasu. Już ostatnio wspominałam, ze ludzie patrzą sie na mnie w dość dziwny sposób- jakbym nie była tamtejsza. Mieli racje, bo w końcu nie byłam. Wprosiłam się z buciorami na ich teren i jeszcze miałam czelność posiadać DWA psy, które są wręcz pomiotami szatana.
Pierwszymi ofiarami mojego braku czelności by tam zamieszkać byli sąsiedzi, którzy zgodnie stwierdzili, że moje psy wyją i szczekają po nocach, a ja jakimś cudem śpię aż tak mocno, że nawet ich nie słyszę. Sąsiedzi z dołu również, ale przecież są niewiele starsi ode mnie więc nie dość, ze padliśmy ofiarami zbiorowych halucynacji to jeszcze Państwo mają dziecko (dwoje?) - równie upierdliwe dla sąsiadów stworzenie co pies. Ilta i Hoshi regularnie sikały na klatce. Zapewne kiedy szłam do pracy sprytnie otwierały drzwi kluczem, załatwiały swoje i wracały upewniając się, ze zamek na ponów jest zamknięty. Mogę być tylko dumna z takich bystrzachów! Hoshi podobno nawet rzuciła się na jedną z mieszkanek! Żaden z sąsiadów nie powiedział mi nic bezpośrednio odnośnie sprawy. Kilka razy sąsiadka z dołu nawrzeszczała na mnie, ze psiaki bawią się przed blokiem szczekając przy tym radośnie. "Co one tak drą te ryje?!". Zignorowałam. Sąsiad pytał dlaczego nie oddam 'tego' do schroniska, albo nie wymienię na kota. Zignorowałam. Sąsiadka z klatki obok zrobiła mi awanturę żaląc sie obcej osobie wyłapanej przypadkiem na ulicy, że tylko menele mają dwa psy, ze jestem świnią i brudną gówniarą, której psy wszędzie srają. Zaczepiona kobieta odpowiedziała jej tylko 'ale kupy się teraz sprząta' wyręczając mnie tym samym. Aż pożałowałam, że nie założyłam owej sąsiadce worka na głowę- przecież gówno się wyrzuca, nie?
Wspólnota zorganizowała zebranie, na którym mieli dyskutować na temat moich psów i tego co dalej. Wyjechałam więc ich skołatane szczekaniem dusze mogą odetchnąć z ulgą.
Sąsiedzi jednak okazali się moim najmniejszym problemem.
Dzień przed jeszcze wtedy nieplanowanym wyjazdem dostałam wiadomość, że ktoś naśmiewa się ze mnie na pewnej grupie. Przywykłam do hejtów, ale ten był wyjątkowo okrutny. Celował we mnie, moje psy, moją pracę. Grożono mi, wyzywano, wysyłano zdjęcia martwych zwierząt, a co najgorsze do mojej pracy zaczęły napływać emaile ze skargami na moją osobę. Wyjaśniłam to z przełożonymi, kazano mi się nie martwić- w końcu miałam dowody, że to nagonka. Wzięłam głęboki wdech i sprawa wylądowała na policji podparta całym mnóstwem paragrafów, a dowodów również mało nie było. Pojawiły się nazwiska, telefony. Z pewnością zadbam o to, by nie uszło im płazem i w razie konieczności odwołam sie bądź ile razy więc trzymajcie kciuki!
Tego samego dnia wróciłam późnym wieczorem z pracy, a psy mimo, że na klatkę wyprowadzały się same trzeba było jeszcze zabrać na choć krótki spacer. Dostałam zakaz wychodzenia z nimi przed blok więc dla własnego spokoju udałam się do parku 2 minuty od mojego bloku. Ilta zaszczekała więc się odwróciłam dostrzegając dwie postacie. Przeprosiłam grzecznie szczerze przyznając, że "Państwa" nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się przepraszająco i odeszłam. Koło mojej głowy przeleciała butelka. Uwierzcie mi, że zahaczyła o moje włosy wiec nie brakowało wiele do tragedii.
Dalej było już tylko wykręcanie rąk, próba wyłamania palców i powalenia na ziemie. Mężczyzna wyższy ode mnie o dwie głowy wraz ze swoją lubą, która stała z boku przyglądając się bez słowa. Rzucił do niej tylko "idź szybko do domu, ja to załatwię" na co odparła krótkim "dobra". Kiedy przyjechała policja wskazałam im gdzie poszedł (bo przecież jestem tak głupia/odważna, że za nim poleciałam i szarpałam go jeszcze po drodze) zaczął żądać karetki, bo tak go dotkliwie pobiłam, że on będzie mdlał i mu słabo. Mam 155cm wzrostu- on co najmniej 2 metry. Ale w sumie padał śnieg wiec zmroził opuchliznę- facet na pewno miał racje. Pobiłam go.
Policja, zeznania, łzy, a finalnie gówno. Żeby cokolwiek z tym zrobiono musiałabym wpłacić 400zł kosztów postępowania. Z to, że gościu mnie zaatakował, rozumiecie?
Policjant w radiowozie powiedział tylko, że to tutaj częste. Następnego dnia z samego rana spakowałam walizki, pożegnałam się z Kilianem i zapakowałam do Krakowa. I jestem. Czuje się tu bezpieczna. Powinnam?