Weekend spełniałam we Wrocławiu na konwencie Love6 idealnie pokrywającym się z reszta z walentynkami. Na miejsce wybrałam się już w piątek i to wyjątkowo wcześnie, bo już o 11:30 byliśmy na miejscu. Wolny czas wykorzystaliśmy na wycieczkę po galerii i posiłek w tamtejszych fast-fodach. Czas zleciał szybo, przyjechały znajome z Warszawy i nastał czas odwiedzenia galerii numer dwa. Swoja droga jest ich tam cała masa! Kraków, takie duże miasto, a mamy zaledwie cztery, a tam średnio co dwa-trzy kilometry kolejna i kolejna. Rozbawiło nas to, że w każdym z miejsc, w których dotychczas byliśmy strefa jadalna znajdowała się na najwyższym piętrze, natomiast tu trzeba było zjechać na ujemne piętra by coś zjeść. Po tym fakcie stwierdziłam, ze Wrocław zdecydowanie jest dziwny.
Bramy conplace miały zostać otwarte o 22:00 wiec chwilę wcześniej grzecznie ustawiliśmy się w kolejce czekając na akredytacje. Po 30 minutowym opóźnieniu dowiadujemy się, ze jednak musimy iść do drugiego budynku. Ruszył dziki tłum! To było jakieś szaleństwo, ludzie zaczęli biec jak zwierzęta, byle by być pierwszym w kolejce. W ogóle nie zwracali uwagi, że deptają przy tym innych. Zniszczyli nawet jeden cosplay zadeptując go na śmierć. Aż zrobiło mi się przykro tego chłopaka, który z przerażeniem patrzył jak jego działo znika pod stopami tłumu. Wystaliśmy się do 23:30 w kolejce na strasznym mrozie. Przysięgam, ze nie czułam nóg z zimna! Już rozkładaliśmy się w grupowym sleepie kiedy zorientowałam się, że nie mam korka do materaca. Oczywiście się popłakałam, zmęczona całym dniem i czekaniem, nerwy po prostu puściły. Piątkową noc spędziłam na podłodze. Gdyby nie Sil, która w sobotę przyniosła nam swój korek, jako, że nie nocowała na miejscu, sobota wyglądałaby identycznie. Serdecznie jej za to dziękuję, mój kręgosłup również.
Zdecydowałam się pomóc dziewczynom w cosplayu, sama nie brałam udziału. Stało się to dziwnie meczące. Stres mój i osób dookoła zbyt bardzo daje mi się we znaki, a konwenty, na których ostatnimi czasy byłym i nie wychodziłam na scenę były zdecydowanie tymi najbardziej udanymi.
Po coplayu był koncert ADAMS. Wcześniej nawet o nich nie słuchałam, ale Shu i Patt pokazały mi kilka teledysków i bardziej niż pewne było to, ze mi się spodoba. Stałyśmy pod samiutką sceną i tym samym udało nam się dotknąć i Adama i Shote. Niektóre dziewczyny trochę przesadzały z tym łapaniem...Zdjęć nie mam bo menadżerka prosiła by ich nie robić, by nie zasłaniać innym występu.
Obowiązkiem już stały się panele, na które nie miała czasu uczestnicząc w cosplayu. I tak wyjątkowo odwiedziłam tylko dwa. Pierwszy totalnie wypalił mi mózg. Dwie godziny durnych filmików, na których siedzieliśmy z otwartą buzia nie mogąc uwierzyć w to co dzieje się na ekranie. Brrr. to było straszne, nie wiem czemu nie wyszliśmy od razu ^^"
Drugi to standardowo creepypasty, ale tym razem mocno się zawiodłam. Dziewczyny przygotowały tylko kilka rzeczy mając nadzieję, ze będzie internet i puszczą jakieś filmiki. Myślę, że zawsze trzeba przewidzieć taka ewentualność i być przygotowanym w 100% mimo wszystko.
Rano musieliśmy się ogarnąć, bo sleepy były tylko do 12:00. Na szczęście wszystko przemyślane, bo w budynku głównym pootwierali szatnie gdzie można było zostawić bagaż i przejść się jeszcze. Paneli nie odwiedziliśmy, w zasadzie nie wiem czemu, bo mieliśmy kilka w planie. Dużo rozmawialiśmy ze znajomymi, na prawdę! Spotkałam tam więcej ludzi z Krakowa niż w samym Krakowie.
Swoja drogą zaczynam dostrzegać to jak fandom wpłyną na moje życie. Siedzę już w nim 6 lat, zdobyłam mnóstwo znajomych. Pamiętam jak dawna koleżanka przechwalała się, że zna organizacje konwentów, bo za wszelka cenę chciała mieć 'kontakty'. Teraz ja znam tak wielkie grono ludzi, których nigdy w życiu nawet nie miałam nadziei poznać! Ludzi, na których kiedyś patrzyłam i podziwiałam za to co robią, dziś mogę się z nimi przytulic na powitanie. To na prawdę niesamowite jak działa fandom. nie ma ludzi wyżej i ludzi niżej. Nie ważne co robisz, jesteś na równi z innymi!
Na dworzec pojechaliśmy koło 14:00, bo 16:30 wyjeżdżał nasz PolskiBus do Krakowa. Droga minęła wyjątkowo szybko mimo, że to ta dłuższa trasa. Nawet się wyspałam w drodze ^^"
Standardowo wróciłam do domu z nowymi mangami yaoi i jestem z tego powodu prze-szczęśliwa. Mój ulubiony tytuł zaczął być wydawany w Polsce! Nawet tłumaczenie o dziwo nie jest takie złe jak przypuszczałam. Co prawda wciąż wolę czytać w po angielsku (choć najbardziej chciałabym w oryginale, ale jeszcze nie mam takiego skilla), ale miło jest wziąć do ręki coś co jest w języku ojczystym.
Irkowi na walentynki kupiłam poduszkę Poro oraz przypinki, bo te, które dostał dawno temu zostały ukradzione wraz z plecakiem.
Najbliższy konwent, na który się wybieramy to najpewniej magnificon w Krakowie.
Jakie są Wasze plany?
Ale fajnie to wygląda!
OdpowiedzUsuńO matko, ten konwent był w mojej uczelni :D Fajną mam szkołę ^^ Byłam w niedzielę zdawać ostatni egzamin i widziałam tych wszystkich ludzi fajnie przebranych :)
OdpowiedzUsuńKasia z http://katldark.blogspot.com/
świetna relacja! :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę konwentu, też chciałam jechać, ale wypadł mi idealnie w trakcie sesji, więc musiałam zrezygnować. Na Magni też w tym roku bardzo chciałabym się pojawić i oczywiście na Pyrkonie. <3
OdpowiedzUsuń